Lubię motoryzację, kocham wyzwania. Jest godzina 6:30. Holenderska młodzież wraca do hotelu z nocnych imprez, reszta wczasowiczów śpi, nie myśląc jeszcze o porannym all inclusive. Co ja więc robię sam na parkingu przy samochodzie? Słońce za mocno dało się we znaki wczorajszego dnia? Najprościej odpowiadając – wykorzystuję dzienną „przepustkę” od rodziny, postanawiając sprawdzić, czy faktycznie przejazd na trasie Kreta Wschodnia-kraniec Krety Zachodniej w obie strony w ciągu jednego dnia jest zadaniem prawie niewykonalnym. Bo tak mówił właściwie każdy, czy to osobiście, czy przez fora internetowe. Startuję z miejscowości Hersonissos, w której nocowałem podczas wakacji. Cel podwójny: legendarne plaże Balos i Elafonisi, dwie największe atrakcje na Krecie. Tzn. ta druga stanowi fakultet. Do tego limit czasu: 15 godzin (minus tradycyjne opóźnienie na starcie – 30 minut), by oddać pojazd przed godziną 21.
Jak wypożyczyć samochód?
Właśnie, samochód. Już samo wypożyczenie jest ciekawym zagadnieniem. Rezerwując przez Internet, otrzymamy niższą cenę. Niestety, większość firm rent a car zakazuje jazdy po terenach nieutwardzonych bez opcji dokupienia dodatkowego ubezpieczenia od tego rodzaju zdarzeń. Chcąc wynająć pojazd „z ulicy”, widzimy atrakcyjne ceny ze 100-procentowym ubezpieczeniem pojazdu. Jednak jak wejdziemy do biura, dostajemy informację, że to tylko kwoty pokrywające umowę porównywalną z polskim OC. Szerszy zakres (czyli jak my przyłożymy w coś, kogoś) kosztuje więcej, choć można ponegocjować.
Ostatecznie trafiam na wypożyczalnie dającą pełne ubezpieczenie i pozwolenie dojechania na Balos (choć pewnie większość turystów dociera tam na własne ryzyko). Mieści się… w hotelu, w którym spałem. Moim środkiem transportu Toyota Yaris, z malutkim silnikiem benzynowym, typowe auto miejskie. Jak się potem okaże, wbrew obawom japoński maluch potrafi także wiele na trasie, nawet przy dynamicznej jeździe.
Uwaga na zawieszenie
Mimo że jadę sam, mając do pomocy jedynie prostą mapę otrzymaną z wypożyczalni (wtedy pakiet Internetu jeszcze słono kosztował), pierwszy odcinek 255 km wydaje się niezbyt trudny. Droga niby prosta, główna, bez komplikacji. Piękne widoki, sporo zakrętów, fotoradary i oryginalny sposób jeżdżenia miejscowych oraz turystów sprawiają, że choć prowadzenie stanowi przyjemność, wymaga dużej koncentracji.
Z dwoma krótkimi przerwami osiągam drogowskaz wskazujący bezpośrednio cel po czterech godzinach. Potem jeszcze 30 minut drogą szutrową. Już wiem dlaczego wiele firm rent a car nie pozwala jeździć tą trasą. Kamienie wielkości jak na naszych nasypach kolejowych, wąsko, czasem bez barierki, sporo wzniesień. Odcinek malowniczy, jeden z najładniejszych moim driverskim życiu, lecz tylko dla cierpliwych. Przekroczenie 15-20 km/h grozi, że zawieszenie pojazdu osobowego pozostanie trwałym elementem krajobrazu.
Nietypowy strażnik
Parking strzeżony. Strzeżony przez kozy… Dość tłoczno, ale kilka miejsc pozostało, a poza tym Yaris nie jest ciężarówką. Teraz jeszcze tylko 30 minut pieszo w dół i trafiam do raju. Właściwie znalazłem się w nim już wcześniej, widząc niesamowity krajobraz ze wzniesienia. Schodząc miałem miękko w nogach – widok Laguny Balos powala. Kąpiel równie niesamowita. Przejrzysta woda o niesamowitym kolorze, wielkie ryby pływające obok, po prostu bajka. Maska do snurkowania zdecydowanie przydatna. To najcudowniejsze miejsce na Krecie.
Z euforii budzi mnie zerknięcie na telefon. Nie chcę stąd się ruszać, ale druga niesamowita plaża kusi niczym wąż Ewę. Rozsądek mówi „odpuść”, zrelaksuj, ciekawość świata prowokuje do sprawdzenia, czy na Elafonisi to kolejny raj. „Walka ze sobą” trwa dobre 30 minut dalszego eksplorowania Balos, lecz w końcu ruszam pod górę. Która godzina? Jest źle, bardzo źle, mimo to ruszam, mając świadomość ewentualnej kary od rent a car za nieterminowy zwrot samochodu.
A może Elafonisi to największa atrakcja na Krecie?
Na pokonanie 50 kilometrów tracę… 90 minut, mimo usilnych prób naśladowania kierowców rajdowych. Niestety, kręte i wąskie drogi górskie nie pozwalają na wielkie prędkości. Tu ciekawostka, wjeżdżając do miasteczek, szosa nagle się zwęża i mamy wrażenie, że chyba to już nie jest główna arteria i zabłądziliśmy. Ale po chwili znów mamy szeroko. No dobra szeroko w rozumieniu greckim — tak by zmieściły się dwa auta osobowe.
W dodatku niektórzy kierowcy na wakacjach prowadząc pojazdy tempem… wakacyjnym (choć może bezpiecznym?!), a ja przecież walczę z czasem. Docieram do plaży Elafonisi, oczywiście nadal będąc w niedoczasie. Różowy piasek, kolejne niesamowite doznania dla oczu, tak, tu też jest wspaniale, choć subiektywnie oceniając, minimalnie mniej atrakcyjnie niż na Balos. I tak nie chce mi się wyjeżdżać, szczęśliwe chwile mijają bardzo szybko. Kolejna fantastyczna atrakcja na Krecie (dopisek poczyniony po 6 latach i kolejnych odwiedzinach wyspy – tym razem więcej miałem czasu na Elafonisi – jest jeszcze bardziej niewiarygodna niż poprzednio).
Powrót wynosi 350 km i kolejne pięć godzin jazdy, z króciutką przerwą (cząstka rozsądku jednak pozostaje w mózgu). Na szczęście tego dnia moja kondycja była w iście maratońskiej formie. Dodatkowe opóźnienie spowodowane jest poniekąd przez firmę Shell – koncern opuścił stację w nienaruszonym stanie i dopiero sięgając do dystrybutora zauważam, że na tym obiekcie raczej paliwa nie kupię i trzeba szukać nowego punktu. Tylko gdzie? Wskaźnik pokazuje rezerwę, zjeżdżam z głównej drogi. Zrozumienie objaśnień „jak dojechać” w dialekcie grecko-angielskim nie ułatwia działania. Jakimś cudem docieram do stacji, lecz powstaje kolejny problem — z odnalezieniem wjazdu na drogę krajową. Tracę totalnie bezsensownie 25 minut. Notabene, po powrocie na trasę, po 2 km mijam stację paliw…
Auta turystyczne
Godzina 20:55 - cel został osiągnięty, lecz nie polecam tego nikomu powtarzać. Służbowo takie odcinki można (czasem trzeba) pokonywać, prywatnie to średni pomysł na relaks… Z drugiej strony Balos (tu na twarzy autora ponownie szeroki uśmiech) i Elafonisi są boskie. No dobra, jak już pochwaliłem się Czytelnikom swoim „wyczynem”, warto podać kilka informacji dotyczących jazdy po Krecie, bo wygląda ona nieco inaczej niż w kraju nad Wisłą. Sporą liczbę pojazdów osobowych poruszających się po tej wyspie w sezonie turystycznym, stanowią auta z wypożyczalni. Zazwyczaj reprezentowane przez segment A, B i C, dużą popularnością cieszą się też kabriolety i samochody typu Suzuki Jimny. Są w różnym stanie, Toyota Yaris jeździła świetnie, jedyna wada to śmierdząca klimatyzacja. „Testowaliśmy” też Toyotę Auris – również bez zarzutu, w gorszym stanie (ale jak najbardziej nadającym się do użytku) był Jimny. Dużo zależy oczywiście od wypożyczalni, ale i trochę od szczęścia.
Stan dróg
Wspomniana „krajówka” jest jakości gorszej względem polskich „eSek”, lecz nie ma specjalnych nierówności. Włodarze drogowi mają świadomość ogromnej liczby turystów pokonujących te ciekawe trasy i przykładają się do zapewnienia im w miarę dobrych warunków podróży. Oznaczenia znajdziemy zarówno w dziwnie wyglądającym dla nas alfabecie greckim, jak i po angielsku. Co ważne, a w Polsce raczej nie do wyobrażenia – w sezonie nie ma tam remontów.
W miastach i miasteczkach jeździmy głównymi drogami. Jeśli zamierzamy z nich zboczyć, jest wąsko, bardzo, bardzo wąsko. Niby widać tam pojazdy, więc leniwy kierowca wjeżdża w coraz to różne uliczki. Niestety, po kilkunastu minutach podążania w odległości kilkunastu centymetrów od przeszkód człowiek ma ochotę najszybciej jak to możliwe opuścić dany teren. Ciekawostka. Zostawiając środek lokomocji na jednym z płatnych parkingów musiałem oddać kluczki obsłudze. Auta są tam parkowane według nierozpoznanej przeze mnie strategii, z racji niewielkiej ilości miejsca dochodzi do zastawiania samochodu. I po powrocie parkingowy lawiruje, by wydostać nasz samochód.
Przeklęte fotoradary
Zmorę stanowią fotoradary. Praktycznie zawsze mamy dwa znaki ostrzegające przed pojawieniem się pułapki, ale za to ograniczenia prędkości są schowane nierzadko za krzakami. Nie mam jasności, dokąd owe oznaczenia obowiązują. „Aparatów fotograficznych” jest przy głównej trasie wiele, nie brakuje patroli policyjnych. Piraci drogowi muszą zatem powstrzymać swoje szaleńcze zapędy, co akurat mnie bardzo raduje. W miastach panuje „wolna amerykanka”. Wyjechać może każdy, z każdej strony i kwestia bezpieczeństwa, a czasem nawet kolor światła, nie zawsze odgrywa pierwszorzędną rolę.
Planując wszelkie inne eskapady niż przejazd między głównymi miastami, trzeba koniecznie wziąć pod uwagę, że drogi są pełne zakrętów, z dużym przewyższeniem. Zatem pokonanie wąskich, asfaltowych duktów zajmuje dużo czasu, szczególnie, jeśli mamy pasażerów nieprzepadających za jazdą pojazdem. To zatem bardzo trudna „orka” dla kierowców. Po pewnym czasie można się jednak przyzwyczaić do reguł, które prezentujemy w ramce.
Kozy na drodze
Kolejna kwestia to wszechobecne kozy. Czają się przy głównych trasach i oczywiście w górach. Mogą niespodziewanie wejść na drogę, a wtedy tylko od naszego refleksu i stanu hamulców zależy, czy dojdzie do zderzenia. Koniecznie należy zabrać ze sobą gotówkę. Nawet na niektórych stacjach paliw i w niektórych wypożyczalniach aut nie możemy płacić kartą.
Zasady jazdy po Krecie
- Jedziesz mniej niż 90 km/h – trzymaj się bocznego pasa awaryjnego.
- Ciągła linia to iluzja – można wyprzedzać właściwie wszędzie.
- Wyprzedzając „na trzeciego” można zatrąbić, gdy ktoś jadący z przeciwka nie zjedzie z drogi.
- Autobus ma zawsze pierwszeństwo, nieważne gdzie, nieważne jak, nieważne dlaczego.
- Znaki ograniczające prędkość bywają schowane za krzakiem.