Odległość do granicy polsko-niemieckiej z Poznania wynosi około 170 km, czyli bliżej niż byśmy chcieli odwiedzić Łódź. Pierwszy cel eskapady zaplanowaliśmy już we Frankfurcie nad Odrą, czyli po drugiej stronie Słubic.
Wild Park (Frankfurt nad Odrą). Am Wildpark 1, 15234 Frankfurt (Oder). Godziny otwarcia 9-18. Cena biletu: 3 euro dorosły, 1 euro za dziecko. 1 Euro kosztuje także wiaderko ze smakołykami dla zwierząt, my trafiliśmy na możliwość zgarnięcia także (za darmochę) jabłek. Zapewne część z Was się zastanawia, po co jechać do malutkiego zoo, bo takowym właśnie jest Wild Park, zamiast do o wiele większych np. Berlinie czy nawet w Poznaniu. W dużych ogrodach zwierzęta są daleko i zazwyczaj kontakt z nimi ma charakter jednostronny - patrzymy na nie bardziej jak na okazy, niczym na obrazy w muzeum. Oczywiście to również doskonała forma spędzania czasu z dziećmi, jednak ostatnio bardziej preferujemy takie obiekty jak Wild Park. Tutaj zwierzaki są dosłownie na wyciągniecie ręki. Daniele jedzą z ręki, świnia chodzi jak piesek za nogą film (oczywiście po wcześniejszej łapówce w postaci jabłka), świstaki rozbrajają swoją niesamowitością a lamy delikatnością (też można je karmić). Ilościowo to by było właściwie na tyle a mimo wszystko spędziliśmy tutaj aż dwie godziny i zdecydowanie polecamy ten cel podróży, zarówno małym jak i dużym turystom.
Muzeum dziwnych rowerów. Lebbiner Straße 2, 15859 Storkow, godziny otwarcia 13-17. Muzeum nietypowych rowerów, prowadzone przez Didiego Senfta, znanego fanom Tour de France kibica, który przebiera się na wyścigach za diabła a hobbystycznie robi dwukołowce. Ku mojej osobistej rozpaczy, miejsce było zamknięte. Może Wy będziecie mieli więcej szczęścia, dla ciekawskich podsyłam link oraz relację tych co go poznali i stanowili dla mnie inspirację na dołożenie do planu podróży. P.S. Jeszcze tam wrócę!
Festiwal dyni. Godziny otwarcia 9-18. Glindower Str. 28, 14547 Beelitz. Nieprzypadkowo dwudniową eskapadę do Niemiec odbyliśmy w połowie września, chcieliśmy bowiem zobaczyć święto dyni. Sam nie przepadam za tym warzywem, ale lubię czasem przełamywać własne tabu, więc na miejscu skosztowałem zupy dyniowej i drugiego dania też z dynią niekoniecznie w tle. Sam festiwal dyni to możliwość zobaczenia niesamowitych postaci z niej zrobionych, wspomniane dania, kilka atrakcji dla dzieci (w tym labirynt kukurydzy) i... to wszystko. Nam zleciało łącznie z posiłkiem i labiryntem około dwóch godzin. Na pewno, gdyby to wydarzenie stanowiło jedyny cel podróży, bylibyśmy nieco rozczarowani. Jednak będąc jednym z wielu elementów całej eskapady – oceniamy bardzo pozytywnie pomysł i idee i na pewno nie żałujemy wizyty. Zresztą, w innych miesiącach swoje święto mają tutaj fani szparagów (to kolejne kulinarne tabu do przełamania dla mnie). Link do miejsca
Festiwal dynii zakończył pierwszy dzień. Co prawda podjechaliśmy jeszcze na ścieżkę ponad drzewami (Baum&Zeit), ale była ona już zamknięta, więc wróciliśmy tam kolejnego dnia - było warto. Wtedy też zobaczyliśmy fenomenalne miasto zwane Poczdam, gdzie historia była na wyciągnięcie ręki.
Zatem ciąg dalszy nastąpi.