Jak podaje PolsatNews pani Krystyna wyjechała na wycieczkę do Turcji z biurem podróży. Podczas pobytu chciała porozmawiać z sąsiadami, wychyliła się z balkonu i... wypadła z pierwszego piętra. W efekcie połamała żebra i uszkodziła płuca, co wymagało operacji. Po interwencji medycznej wystawiono rachunek na 80 000 €. Jej ubezpieczenie, z biura podróży, pokrywało jedynie 10 000 €.
Zaczął się więc dramat, bo skąd wziąć pozostałe 70 000 €? Urzędnicy za wiele nie mogą, mając taką kwotę w domu pewnie pojechałaby w bardziej ekskluzywny kierunek. Bohaterka tej historii miała szczęście - szpital obniżył żądania - zgodził się na kwotę 30 000 €. Jednak i tak bez pomocy znajomych, którzy pożyczyli pieniądze miałaby wielki problem, by wrócić do kraju. Ostatecznie turystka z córką, która przyjechała pozałatwiać formalności, wróciła do domu.
Pani Krystyna popełniła bardzo poważny błąd, jaki popełniają też często inni turyści. Wykupiła prawdopodobnie najtańsze, oferowane zresztą zwykle w pakiecie wycieczki, ubezpieczenie zamiast zapłacić za dodatkową ochronę. Dodatkowe ubezpieczenie to koszty rzędu 50-200 zł w zależności od długości i miejsca pobytu. Zatem w skali kosztów wakacji - niewiele. Sprawnie działający ubezpieczyciel zasugeruje jaka suma ubezpieczenia (kwota wypłacana w razie zdarzenia) byłaby odpowiednia i nierzadko służy wsparciem po zdarzeniu. Naturalnie nie ma 100-procentowej pewności, że uchroni finansowo od konsekwencji wszystkiego, ale na pewno stanowi wsparcie w przypadku większości zdarzeń.
Wydając wspomnianą kwotę kilkudziesięciu złotych, wczasowiczka zaoszczędziłaby mnóstwo innych wydatków i oczywiście nerwów. Warto ryzykować? Wnioski z tej historii wyciągnijcie sami.