Wypad do domu

WypadZdomu na kilka miesięcy zamienił się na wypad do domu. Kontuzja, operacja nogi, rehabilitacja. Euforia i kryzysy. Parafrazując piosenkę Grupy Łzy: „jak to się mogło stać, że ona (czyli kontuzja) i on razem przez tyle (miesięcy)?" No jak...

Początek stycznia 2022. Mikrourazy po uprawianiu sportu pojawiają się jakby coraz częściej. Pisząc po polsku – ciągle coś napier... Nieważne. Zaczynam sezon amatorskich przejażdżek rowerowych (poprzedni dobiegł końca 30.12.2021). Na piłce halowej aż trzy asysty, zatem moc jest.

Marzec. Nie mogę zrobić pełnego przysiadu. Ani jednego. Jednak w sumie po co mi one, przecież na narty nie jadę. Zresztą za tydzień to przejdzie.

Kwiecień. Nie przeszło, problem z kucaniem coraz większy. Aaa tam. Wybaczcie panie, ja nie muszę w lesie kucać za potrzebą. Terapia wzmacniająca: zwiększam aktywność sportową z 2/3 do 5x w tygodniu.

15 maja. Już nie boli, nie napier... Po prostu napiep... jak jasna ciasna. I o dziwno grając w piłkę nie przechodzi. Rozsądku przybywaj - 5 dni przerwy. Bez efektu, więc stracone dwa mecze. Ból się uczepił jak polityk władzy. Idę do doktora, z lekkim zażenowaniem, że to błahy temat. Wychodzę czerwony (ze złości i rozpaczy): to nie werdykt, to nokaut - pilny rezonans i natychmiastowy zakaz gry i roweru.

16 maja. Lekarz jest niemądry, idę grać w piłkę. 16 maja po powrocie. To ja jestem niemądry, nie lekarz, tego mi nie było trzeba. Chodzenie to taka trudna sprawa...

25 maja. Wynik rezonansu w ocenie mailowej: artroskopia. „Więcej panu nie powiem, musi pan przyjść do gabinetu”.

29 maja. Nie ma bata, nie stracę sezonu. Jednak lekarz niemądry, idę do innego.

5 czerwca. Nowy lekarz. „Jaka tam operacja? Rehabilitacja i jest szansa, że będzie dobrze”. Kocham tego lekarza (platonicznym uczuciem).

25 czerwca. Przepracowane 3 tygodnie z rehabilitantem i silną motywacją do ćwiczeń. Obrzęk ucieka. I niech nie wraca! Dostaję pozwolenie na wyjazd na rower nad morze. 340 km w tydzień, lightowo, ale fantastycznie. Noga prawie nie boli. Nie chcę już mi się w domu harować z ćwiczeniami, ale tak dla spokojnego sumienia pochodzę do rehabilitanta. Czy to lenistwo?

Lipiec 2022. Jeździ się super. Kopię piłkę! Czy ktoś mnie kierował na operację?

Sierpień 2022. Ból wraca, chęć do ćwiczeń też.

4 września. Krótkie story pod hasłem "nie róbcie tego w ten sposób". Pierścień dookoła Poznania z grupą rowerową. Miało być łatwo, tylko dużo km a wyszło 80% dystansu w terenie. Noga boli od 20 km, mocniej od 80 km. Na 115 km żegnam się ze wszystkimi, by zjechać z trasy. Nie zjechałem... Wjeżdżam na stromą górkę z kondycją nastolatka (mam tę moc!) i za moment (130 km) gleba, oczywiście na chorą nogę. 150 km – chcę do domu. Boli, k... jak boli. Ale „meta” tak blisko. Kolejna gleba z wycieńczenia i bólu, wreszcie 176 km koniec! 6 dni wcześniej straciłem pracę, musiałem sobie coś udowodnić. Lewa noga jak 3 prawe. Nie mogę nią nawet ruszać, a za 5 dni organizuję weekendowy wyjazd na grzyby.

5-8 września. Kocham lody, oczywiście te na opuchliznę (ktoś myślał inaczej?!). Zapasy z pobliskich sklepów bliskie wyczerpania. Podobnie jak Altacetu z apteki.

9 września – 20 października. Doszedłem w miarę do siebie – nawet mogę prowadzić auto i chodzić po lesie. W sumie te kilka dni bólu za taką trasę, opłacało się... Kilka dni później wracam na piłkę. Taki ból jak ten ból, to nie ból. Kolejne wypady rowerowe, znowu boli. Ale skoro raz się udało dojść do siebie... Nie potrafię przestać jeździć. W końcu idę do ortopedy (zamiast do psychiatry).

20 października/2 miesiące do operacji. Koniec sezonu. Operacja pewna jak to, że nasi biathloniści nie zdobędą w tym sezonie podium w zawodach PŚ. Ortopeda chyba pracował w kinie grozy - nastraszył mnie, że być może już nigdy nie będę jeździł na rowerze, drugi tak samo. Tak, boje się.

Listopad. Szukam kolejnych lekarzy. Kombinuję z NFZ, czytam fora, w głowie bałagan gorszy niż w moim pokoju za nastolatka. Ceny tej samej operacji od 5000 do 8500 zł. W końcu ktoś mi proponuje czwartego fachowca. Przedstawia totalnie odmienną teorię od wszystkich i nie jest to teoria względności. Ma być nieco poważniejsza operacja – regeneracja chrząstki. Decyduje się od razu niczym w piekarni kupując bułki, mimo że koszty 2x większe od planowanych. To kiedy wrócę na rower?

5 dni do operacji. Nawet nie sprawdziłem w sieci jak ma to wyglądać, co mi zrobią itp. Chyba mam nową odmianę COVID-a – nigdy się tak nie zachowywałem, zawsze wszystko zaplanowane. Dlaczego się nie boję?

1-5h do operacji. Pociąg się spóźnia. Może nie zdążę? Jednak przyjechał. W szpitalu bałagan. Nie mają moich badań przedoperacyjnych, a ja nie mam ze sobą grupy krwi. Na szczęście happy end. Nadal się nie boję.

0,5h do operacji. Nie mogę być na sali w mojej ukochanej koszulce. Skandal! Zaczynam czuć stresik.

Operacja. Bardzo chciałbym przełożyć nogę, ale jest za ciężka. Waży tonę. Co oni mi tam robią? Wszystko widzę na kamerze. Ja chcę do domu! Pielęgniarka nie może się wkuć w żyłę, a przed operacją tak cwaniaczyła, że z każdą sobie poradzi. Ale nie mogę uciec, bo noga... Rekonstrukcja ubytku chrząstki stawowej metodą Autocart – tak się nazywał ten fachowy zabieg + artroskopia, podcięcie fałdu. Ale kogo to obchodzi liczy się efekt, a ten...

7 h po operacji. Godzina 23:30. Ludzie z innych sal wyją z bólu, wołają co chwilę panie pielęgniarki. Przyspieszam kroplówkę i wraz z moim kolegą z pokoju udaje się na obchód. Zaglądamy na stołówkę, do innych pokojów. Dlaczego tylko my łazimy? W końcu panie pielęgniarki się wkurzają i zaganiają do łóżek. „Jutro też wam uciekniemy, siostry”.

1 dzień po operacji Już się rehabilituję. Prawie nic nie boli, będzie bosko. Mogę już na rower?

2-10 dni po operacji Kule... Wolę te do kręgli, bo je odkładam i bawię się dalej, tu nawet kroku bez nich nie zrobię. Co prawda jak część facetów w młodości fantazjowałem o dwóch laskach na co najmniej na jedną noc, ale nie tak to sobie wyobrażałem. Zero przyjemności. Na szczęście wszystkie przeciwbólówki zmarnują się w szafie.

11-20 dni po operacji Mogę odstawić kule, przynajmniej na krótkie dystanse. Jestem szczęśliwy niczym po zdobyciu przez Liverpool FC mistrza Anglii. Noga ciut boli. Ale ponoć zdrowieje lepiej niż zakładano. Wyrzucam do kosza plany wrześniowych jazd na rowerze. Zaczynam je wpisywać na czerwiec.

30, 40, 50 dni po operacji. Jeżdżę na rowerze! Na razie po domu, na jednym kole, ale jeżdżę... I za każdą wizytą u rehabilitanta negocjuje coraz więcej kilometrów.

60-90 dni po operacji. Kolejny etap – trener. Wreszcie ktoś mi daje w kość. Jednocześnie moja psychika wariuje jak u kobiety w ciąży. Co zajęcia noga pcha 5 kg więcej (kiedy zatem tona?), lecz po chwili załamka, że czegoś nie dałem rady. Ostrzegali mnie, że tak będzie. Sezon tak blisko, a jednocześnie tak daleko...

4-10 miesięcy po operacji Łapię formę. 80 km na rowerze za jednym razem, kondycja idzie ku lepszemu. Taaaak, już szykuje się na 100 km w terenie, już wracam na boisko. I nagle... Zaczyna mocniej boleć. Codziennie. Nawet jak nie jeżdżę. Ale jeżdżę dalej, jeżdżę więcej. W końcu rywalizacja w Aktywnych Miastach jest zobowiązuje. Boli. Szukam pomocy. Dostaję opier... od rehabilitanta. "Za mało ćwiczysz, za dużo jeździsz. Zwariowałeś? Po takiej operacji robisz po 60 km dzień po dniu? Z taką słabą nogą? Masz tylko szczęście, że prawdopodobnie to kwestie mięśni a nie samego kolana".

Człowiek ma rację. Dostaję warunkowe pozwolenie na mazurskie wakacje z rowerem "ale bez przegięć". Więcej ćwiczę. Nadal chodzę do trenera. Chyba wreszcie trafił z ćwiczeniami. A może dopiero teraz moje nogi je akceptują? Czuje się nieco lepiej.

We wrześniu podejmuję decyzję, że spróbuję zrealizować pierwsze z planowanych wyzwań - 100 km samotnej jazdy. Ba, jestem już przed startem pewny, że się uda. Wychodzi oczywiście więcej - 115 km + 2h chodzenia po lesie na grzybach (w tym 15 km z siatką grzybów na kierownicy). Nic mi nie jest na 2 dzień. Mam tę moc. Wytrzymałość wchodzi na miły dla ciała poziom!

Kolejna decyzja - zapis na zawody MTB. 21 km na pełnej epie. To już za kilka dni. Potem... We wrześniu miałem wrócić do grania w piłkę. Teraz deadline na styczeń, może i wcześniej. Ból jest, pojawia się czasami znikąd. Ale i optymizm powoli wygania strach: to naprawdę może się udać.

Wnioski. Nie lekceważcie bólu podczas zajęć sportowych (choć akurat przyczyna moich kłopotów ponoć ma związek z siedzącym trybem życia). Reagujcie, obserwujcie swoje ciała, wszak nie jesteście z metalu. A jeśli już macie trafić na stół? Pozytywne nastawienie, wiara w lekarza, „terapię”, wiara w siebie, samodyscyplina przy rehabilitacji (z kilkoma dniami luzu rzecz jasna) + rozsądek. Przygotujcie się na kryzysy - fizyczne i psychiczne. Nigdy nie sądziłem, że z tym ostatnim może być więcej problemów. I postawcie sobie cele, myślcie o marzeniach. One często trzymają nas przy życiu...


Comments

captchaType the text.
cancel reply


O autorze

Tomasz Czarnecki
Tomasz Czarnecki
Pasjonat dziennikarstwa i podróży w jednym. Kocha planować i organizować wyjazdy - te bardzo bliskie jak i nieco dalsze, zwracając uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Wśród licznych publikacji szczególnie ceni sobie te dotyczące bezpiecznej i ekonomicznej jazdy. Pasjonuje się sportem, zarówno w płaszczyźnie teoretycznej jak i praktycznej: gra w piłkę nożną, jeździ na rowerze, bywa przy stole pingpongowym. Nie pogardzi partyjką w ciekawą grę planszową.