Bilety na mecz
Finał Ligi Europejskiej w Warszawie (jestem z Poznania) to gratka dla kibica. Kilkanaście dni po zdobyciu z trudem biletów okazuje się, że mogę pojechać na wyjazd służbowy, wylądować w dniu finału w Warszawie i jeszcze wrócić do Poznania na koszt organizatora podróży służbowej. Ideał. Przenieśmy się w dzień meczu na lotnisko w Marsylii. Jest godzina 11:30. Długa kolejka do linii Tap, którymi miałem dotrzeć do stolicy Polski i z dala słyszane kłótnie nie wróżą nic dobrego. Rzut oka na tablicę odlotów – nasz opóźniony. Okazuje się, że w Brukseli, gdzie miało być międzylądowanie lotnisko nie działa. Dramatyczne próby przebukowania biletu nic nie dają. Rozpacz, tym bardziej że z Poznania jedzie na mecz kolega - umówiłem się z nim pod stadionem w Warszawie. Bilety mam… ja. W jaki sposób przekonał obsługę, że może wejść na mecz i jeszcze jedna osoba za mnie na podstawie zdjęć biletów z telefonu – nie mam do dziś pojęcia. Ja spotkanie obejrzałem w malutkim pokoju hotelowym na ekranie telewizora mniejszym niż ekran mojego laptopa. Na drugi dzień nie udaje się przebukować biletów, by lecieć bezpośrednio do Poznania.
Kierowca pirat
Podróż służbowa, któraś z kolei. Wkrada się więc rutyna. Powolne przygotowania do wyjścia z domu, pełen spokój i nagle panika. Koniec check in za 30 minut a ja jeszcze w domu. Tata miał mnie podwieźć, ale w ostatniej chwili decyduję: ja poprowadzę. Ruszam i po pierwszym kilometrze wielki korek. Nie jest on niczym dziwnym, bowiem tego dnia piłkarze Lecha rozgrywali mecz u siebie, kilka ulic zamknięto, a kibice jechali na mecz... Ja, kibic o tym zapomniałem. Wąskie uliczki, jazda z nagięciem przepisów. Tymczasem upatrzona przeze mnie droga (skrót) zamknięta z powodu remontu. Czasu już nie mam wcale. Dramatyczna decyzja – omijam barierki, jadę po szutrze niczym auto służbowe firmy budowlanej. Nie wiem czy zaraz nie trafię na jakiś wielki dół lub koniec drogi. Wpadam na Ławicę słysząc swoje nazwisko wywoływane przez obsługę. Błagam pasażerów w kolejce na bramkach bezpieczeństwa o przepuszczenie. Udało się!
Kosztowny błąd
Mój bodaj drugi lot w życiu. Jestem już w Dortmundzie na mistrzostwach świata w piłce nożnej kilka dni, korzystam często z miejskiej komunikacji, czuję się powoli jak w ukochanym Poznaniu. Zatem chcąc wrócić do domu, nie zamawiam taksówki na lotnisko. Niestety, wsiadam z kolegą do niewłaściwego pociągu. Gdy zdajemy sobie sprawę z błędu szukamy pomocy u pasażerów. Niestety, nie rozumieją ani polskiego, angielskiego ani łamanego niemieckiego. A może nie chcą zrozumieć?! Wysiadamy na stacji nie wiadomo gdzie, na jakieś nieznanej wsi. Spotykamy przypadkowo Polaka, który zamawia nam taksówkę. Pędzimy na lotnisko. WizzAir zamyka bramkę niemal tuż przed nami (bezlitosna obsługa) - 7 minut spóźnienia kosztuje nas zakup nowego biletu na kolejny lot z AirBerlin i stratę 800 zł (15 lat temu), bo kolega musi być tego dnia w Poznaniu – idzie na ślub przyjaciela. Nauczka na całe życie. Zdjęcie pochodzi właśnie z tego wyjazdu - pozdrowienia dla Arka Kurca :))
Cudowne MP3
W Turcji, gdy przeszedłem już przez kontrolę paszportową, bramki nagle uświadomiłem sobie, że… Moje kochane MP3, jedna z najważniejszych martwych rzeczy jakie posiadałem, które już kilka razy bym stracił w innych okolicznościach (np. odsyłali mi je z hotelu w Łodzi, bo zostało w pokoju) jest u Straży Granicznej. Błagania, rozmowy, mina załamanego turysty. Udało się. Urządzenie jest ze mną do dziś. Zdążyło się już poważnie zepsuć, a gdy chciałem je wyrzucić, samo zaczęło normalnie działać. Wybłagałem jakoś możliwość powrotu, blisko 10 minut to zajęło.
Historii było znacznie więcej, potraktujcie więc to jako przygrywkę :)