Niektórzy zaczynają morsować, ja przekraczam kolejne granice własnego organizmu na dwukołowcu, pokonując kilometry głównie dróg leśnych i polnych. Dziś pierwotnie planowałem po prostu sprawdzić jak to wygląda jazda rowerem po śniegu (10 km), potem przejechać pewien zaplanowany odcinek (32 km) z myślą, że każdej chwili mogę wrócić (sam nie wierzyłem w tę alternatywę) a skończyło się przedłużeniem trasy (50 km). I... przegiąłem.
Ostatnie kilometry stanowiły istną walkę z samym sobą. Ciało odmawiało posłuszeństwa, co jakiś czas tłumiłem zimno kolejną bluzą i herbatą (skutkowało). Dojechałem do domu „głową”. To w sumie lepsze niż jakieś coachingowe szkolenie :)) Powinienem teraz napisać, że mam nauczkę i nigdy tego nie powtórzę. Niestety, nie był to pierwszy raz... Jednak rada dla innych – zachowajcie rozsądek, szczególnie jeżdżąc rowerem zimą.
Poniżej inne wnioski (z dzisiejszej i poprzednich jazd) laika rowerowego dotyczące jazdy rowerem zimą. Może i niefachowe, bo to pierwsze doświadczenia, ale na razie się sprawdzają. A jeśli się nie zgadzacie - komentujcie - chętnie się czegoś więcej nauczę.
Jeżdżąc na rowerze zimą i późną jesienią najważniejsze są jak zwykle chęci i ubiór. Nie zakupiłem specjalnej odzieży, bo nie sądziłem, że mi się to spodoba, używam więc na razie w większości rzeczy wykorzystywanych podczas wypadów na narty:
- bielizny termicznej – na klatę (no dobra – brzuch, bo kaloryfer to mam jedynie w domu), nogi, stopy
- sweterka zapinanego pod szyję,
- kominiarki zimowej,
- ocieplanych spodni od dresu,
- butów zimowych (ocieplane)
- rękawiczek (cienkich, grube się nie sprawdziły)
- polara, sofshella,
- plecaka, by zabrać rzeczy, które można założyć, gdyby było bardziej zimno,
- herbaty w termosie + czegoś do zjedzenia
- mp3
- lampki i kasku - oczywistość.
Wyjeżdżając z domu ubieram się w lekko, by potem dokładać kolejne elementy jeśli robi się zimno. Nie odwrotnie. Zwykle nie trafiam idealnie i czynię korekty – po 30 minutach, 1 godzinie, 3 godzinach... Zawartość plecaka czyni cuda.
Nie wnikając w niuanse techniczne, dla mnie jazda przy plusowej temperaturze zimą jest podobna do szaleństw latem. Tylko jakby mniej rowerzystów :)) Duża wada - znacznie szybciej robi się ciemno, a po zmroku łatwiej zabłądzić, poza tym ziiiimnooo. Jak jest śnieg i lód trudności rosną. Mój pierwszy raz zaliczyłem bez gleby i niebezpiecznych sytuacji (czy zatem nie liczy się)?!
Jazda po śniegu jest prawdopodobnie bardziej wyczerpującą niż przy ubitej glebie. Efekt? Jak wyżej pisałem - mój powrót do domu stanowił walkę z samym sobą.
Technika jazdy rowerem po śniegu i nie tylko, serwisowanie roweru, itp. niezwykle ważny aspekt, lecz tu polecam You Tube, fachowe Grupy na FB, fora internetowe – nauczyłem się tam bardzo wiele i dziękuję ludziom, który podpowiadają innym. . I nadal będę zgłębiał tajniki.
Częściej czyszczę rower, bo nierzadko wraca w... mocno brudnym stanie.
Do analizy „ile przejechałem” używam Stravy, smartbanda Xiaomi i licznika rowerowego. Niezawodny jest tylko licznik, Strava już któryś raz zawiodła (a miałem ją na 2 telefonach) i mimo popularności raczej się nie polubimy. Smartband też ma zawiechy.
Home office powoduje, że (nie tylko) moja aktywność ruchowa znacznie spadła, szczególnie, gdy zamknięto boiska i sale do uprawiania piłki nożnej. Jazda na rowerze zatem stanowi dla mnie ważny lek. Taką terapię to ja kocham! Przecież mogę się przeziębić, ktoś powie. A jasne, tylko z powodu braku aktywności fizycznej możesz zapaść na poważniejsze choroby.
Podsumowując. Nieważne ile przejedziesz, czujesz się na siłach to wsiadaj na rower i dbaj o zdrowie, wszak koronawirus ogranicza nasz ruch fizyczny. A jeśli nie rower to spacer, bieganie, wspomniane morsowanie. Przyjemności!