Scenariusze są dwa. Nic się nie stanie i wzrost liczby chorych zacznie wreszcie lecieć w dół, podobnie jak w części krajów europejskich. Jestem za! Druga opcja – latem, w najgorętsze dni, rządy (bo zapomnienie o epidemii i masowe zgromadzenia to nie tylko Poznań, Polska) znów rządy zaczną nakazywać izolację. 20-30 i więcej stopni Celsjusza przez wakacyjne miesiące w bloku z dwójką dzieci w wieku 3 i 6 lat (na szczęście to nie mój przykład) + rodzic/rodzice? Challenge jakich mało. Do tego dalszy pogrom ekonomii, jeszcze więcej padających firm i bezrobotnych pracowników oraz wyższe ceny.
Koniec epidemii
Sokrates kiedyś mawiał „wiem, że nic nie wiem” i ta „wiedza o braku wiedzy” miała być świadectwem jego mądrości. W obecnej sytuacji tego tak nie postrzegam. Z jednej strony irytuje mnie widok „karków”, starszych pań i innych mądrali, by nie generalizować, chodzących wśród ludzi bez maseczki, stojących w kolejce do warzywniaka 50 cm za mną. Wedle przepisów w lesie można spacerować bez owej ochrony twarzy (logika, brawo), ale biorąc pod uwagę liczbę ludzi to szybciej tam nas dopadnie korona niż chodząc po mieście a może i po sklepie... Teoretycznie maseczki należy mieć także jadąc dwukołowcem po drogach rowerowych a przede wszystkim ulicach, lecz tam cyklistów jest mniej. Poza tym nie mam pojęcia (ktoś ma 100-procentowe?) czy mijając kogoś możemy złapać tego wirusa czy też on tak szybko nie skacze? Córka jeździła w miniony weekend konno, w tym tygodniu mają ruszyć jej treningi siatkówki. Moi koledzy po „40” najpóźniej w przyszły weekend zainaugurują sezon grając 3 na 3 w kopaną. Coraz częściej słyszę i widzę jak ludzie umawiają się na spotkania, grille. Być może jednak wakacje w tym roku będą czymś więcej niż namiotem na ogródku. Czy to zatem koniec epidemii? Wracamy powoli do normalności?
Jak traktować przepisy
Nabyty (a może wrodzony?) realizm w obecnej sytuacji podpowiada mi: spokojnie. Według obserwacji, społeczeństwo jest znacznie bardziej zdyscyplinowane przy zamordyzmie niż pozwoleniu na wszelkie swobody. Od zawsze buntowałem się przeciwko bezsensownym przepisom (i zwykle dostawałem za to po głowie). Wierzę w swój zdrowy rozsądek więc na przykład widząc, że jestem sam, ściągam maseczkę, lecz przy ludziach ją bezwzględnie zakładając. Unikam kolejek w marketach i wielkich zgromadzeń. Nie wierzę natomiast w ludzki rozsądek, bo marcowa dyscyplina to raczej efekt strachu. Głupotę widzimy na co dzień – właściwie na każdym polu – politycznym, ekonomicznym, prywatnym. I nie stanowi ona efekt koronawirusa, ta „choroba” istnieje od zawsze.
Wracajmy zatem do zwykłych czynności powoli, z uśmiechem, lecz bez szalonej euforii. Od tego zależą kolejne miesiące a może i lata naszego życia.